sobota, 29 stycznia 2011

Marek Krukowski


Król „wygrywaczy”
Niektórzy grają, żeby się sprawdzić, inni dla pieniędzy, bo "jakoś trzeba utrzymać rodzinę". Zawodowych uczestników teleturniejów jest w Polsce kilkudziesięciu. Każdy z nich jest inny, ale jedno ich łączy: nie potrafią żyć bez wygrywania.
Rekordzista Marek Krukowski ma iloraz inteligencji równy 164. Piętnaście razy był laureatem "Wielkiej gry". Tyle samo razy triumfował w programie "Miliard w rozumie". Dziewięciokrotnie nie dał szans konkurentom w "Va banque". Zwyciężył też w nie istniejącej już "Magii liter". W 1998 r. wzbogacił się o 130 tys. zł (miesięcznie zarabiał więc średnio 10 tys. zł). W sumie wygrał dotychczas dużo ponad 400 tys. zł. Nie pracuje, ma żonę i dwóch synów. W latach 80. studiował polonistykę (przez sześć lat był na tym samym roku) i filozofię, którą skończył, ale nie obronił pracy magisterskiej. Był genialnym dzieckiem. W liceum wygrał kilka olimpiad przedmiotowych.
Teraz wciąż się uczy, tyle że do kolejnych teleturniejów. Jest stałym bywalcem Biblioteki Narodowej. W mieszkaniu, które kupił za wygrane pieniądze, ma kolekcję ponad 3 tys. płyt z muzyką poważną i tysiące książek. Kocha Beethovena. Przyznaje, że wszystkie nagrody szybko wydaje - właśnie na płyty i książki. Sprawia mu to ogromną przyjemność. Czasami pożycza pieniądze. - Oddaję po kolejnym zwycięstwie - mówi.
Po raz pierwszy Krukowski wystartował w teleturnieju - w "Wielkiej grze" - gdy miał 14 lat. Przeszedł eliminacje, ale nie dopuszczono go do finału ze względu na zbyt młody wiek. Dziesięć lat później, w 1988 r., wygrał pierwsze 200 tys. zł, odpowiadając na pytania dotyczące twórczości Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Potem zgarniał główne nagrody za Donizettiego, Leonarda da Vinci, impresjonizm w malarstwie francuskim, Paganiniego, słynne koncerty fortepianowe, poematy symfoniczne i symfonie romantyczne, Johanna Straussa i muzykę fortepianową od Liszta do Rachmaninowa. Mówi, że uprawia wolny zawód, który nie ma nazwy. - Próbowałem pracy na etat, jako copywriter w agencji reklamowej układałem slogany trzynastozgłoskowcem, ale okazało się, że to nie dla mnie. Praca zbyt mnie pochłaniała, nie miałem czasu na naukę - tłumaczy. I dodaje, że gdyby nie brał udziału w teleturniejach, czułby się jak ktoś, kto na ulicy znajduje duże pieniądze i nie chce mu się po nie schylić.
Występy w liczbach
65 razy brał udział w turniejach. 50 razy wygrał.
25 razy brał udział w „Wielkiej Grze” – wygrał 15.
18 razy brał udział w „Miliardzie w rozumie” -16 razy wygrał. Jest też zwycięzcą Finału Dekady tego teleturnieju.
9 razy startował w „Va banque” – wszystkie odcinki wygrał.
4 razy grał w programie „„Jeden z dziesięciu” – 3 razy wygrał (w tym Wielki Finał 46. Edycji).
Wygrał też „Najlepszego z najlepszych”, który, jak mówi „wymyślono specjalnie w związku z istnieniem zjawiska graczy wielokrotnych, żeby ich trochę dowartościować. Ostatnio nie mieli oni okazji występowania w telewizji”.
Brał też udział m.in. w „Awanturze o kasę”, „Najsłabszym ogniwie”, „Magii liter”, „Telegrze ” i „Szybkiej forsie”. Nie udało mu się wystąpić w „Milionerach”.
Wywiad w rodzinnym Kwidzyniu
Startował prawie we wszystkich telewizyjnych turniejach. W sumie 65 razy. 50 razy wygrał. To absolutny rekord. W ten sposób zarabia na życie. Nigdzie na pracuje. Jednak dobra passa mija – do większości programów nie przyjmuje się wielokrotnych zwycięzców. Niedawno odwiedził swój rodzinny Kwidzyn. Opowiadał mieszkańcom, jak wykorzystać posiadaną wiedzę.

-Pamięta Pan moment, w którym zdał Pan sobie sprawę, że może zrobić użytek z posiadanej wiedzy właśnie w ten sposób, startując w konkursach i turniejach?
-Już w szkole, jeśli pojawiały się jakieś pytania, starałem się na nie odpowiadać. Brałem udział w konkursach na rajdach turystycznych, a także w olimpiadach przedmiotowych. Dlatego maturę zdawałem tylko z jednego przedmiotu, z trzech pozostałych byłem zwolniony – na przykład w olimpiadzie artystycznej (sekcja: muzyka) byłem drugi w kraju. Po raz pierwszy w teleturnieju wziąłem udział w wieku 14 lat. To było po konkursie polonistycznym dla klas pierwszych ogólniaka, na którym w eliminacjach szkolnych dostałem pytanie o epos rycerski. Większość eposów przeczytałem. Mój ojciec usłyszał, że w „Wielkiej grze” jest akurat podobny temat – o Europie w XI – XII wieku. Trochę się pouczyłem z historii i pojechałem. A tak na poważnie zacząłem 10 lat później. Usłyszałem o eliminacjach z Mendelssohna, pomyślałem: „Co mi szkodzi się sprawdzić?”. Zakwalifikowałem się. Zanim jeszcze zacząłem grać, poszedłem na następne eliminacje z Schumana. Mendelssohna wygrałem, Schumana przegrałem. I tak się zaczęło.

-Muzyka poważna to Pana pasja. Czy trudno przygotowywać się do gry z takich tematów?
-W Polsce wiedza na temat kompozytorów jest dość uboga (oprócz Chopina oczywiście). Jeśli kompozytor jest mniej znany, to napisano o nim jedną książkę, a jeśli bardziej znany – to dwie książki. Łatwo więc było się tego nauczyć. Poza tym niewiele osób przychodziło na eliminacje z muzyki poważnej, bo oprócz przeczytania książek trzeba rozpoznać fragmenty utworów. Jeśli jest temat „Symfonie romantyczne” i jest ich kilkadziesiąt, to samo ich przesłuchanie zajmuje olbrzymią ilość czasu. Chodzi o to, by każdy fragment rozpoznać. Trzeba więc słuchać wiele razy.

-„Wielka gra” to najstarszy polski teleturniej. Czym różni się nagranie tego programu od innych?
-Różnice są znaczne. Przede wszystkim w zasadzie nie ma żadnych przerw i powtórek. Cztery na pięć odcinków wyglądają w telewizji dokładnie tak, jak zostały nagrane. Bez poprawek. No chyba że zatnie się maszyna z pytaniami, czy jest jakaś wątpliwość. To w zasadzie program na żywo. W innych teleturniejach to się nie zdarza – nagrania trwają bardzo długo, są powtórki. Jednak wszędzie obowiązuje zasada, że jeżeli jest czas do namysłu – to on podczas nagrania jest rzeczywiście taki, nie ma tu żadnego oszustwa. Bywa, że nagrywają powtórnie odpowiedź, ale zawsze musi być to ta sama odpowiedź, która naprawdę została udzielona.

- Na czym polegał Pana konflikt z redakcją „Wielkiej gry”?
- Ostatni mój start zakończył się nieporozumieniami dotyczącymi interpretacji regulaminu i interpretacji faktów. Z ogromną przyjemnością bym powiedział, o co konkretnie chodziło w tej sprzeczce, i co o tym myślę, ale może innym razem. Lada dzień będę próbował znów zakwalifikować się do tego teleturnieju. Może moje szanse na udział przepadły już bezpowrotnie, ale może nie, więc wolę uniknąć komentarzy. Powiem jedynie, że prowadząca, pani Stanisława Ryster, bardzo nie lubi zawodników, którzy są nieposłuszni. Ale powiedziała kiedyś, że takie są odgórne zalecenia. Poprzednie władze telewizji ewidentnie tępiły wszelką ponadprzeciętność.

- Jaki jest Pana sposób na przygotowanie się do ważnego występu? Co zrobić, by nie dać się tremie?
- Na kilka tygodni wcześniej staram się dogadzać sobie. Unikam zdenerwowania i angażowania się w sprawy życiowe. Domownicy nie mają wtedy ze mną łatwo. W trakcie gry nie myślę o tym, że jest dobrze albo źle. Dwie postawy prowadzą do nieuniknionej klęski: obawa, że się już przegrało, i wiara, że się już wygrało. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, czy zrozumie się pytanie. Nigdy nie uczestniczyłem w żadnych kursach szybkiego czytania, czy uczenia się.
Dużo czerpię z internetu. Jestem głęboko uzależniony od komputera.
- Lubi pan oglądać teleturnieje?
- Różnie to bywa. Lubię oglądać ten, w którym wkrótce mam wystartować. Z przyjemnością oglądam finały „Jednego z dziesięciu”. Sam to przeżyłem od środka i wiem, jak się wtedy człowiek czuje. Ogromna koncentracja i odpowiednia dawka adrenaliny.
- Jest Pan jedynym „zawodowym” graczem w Polsce. Inni wielokrotni uczestnicy mają też inne źródła dochodu, gdzieś pracują. Czy Pan też próbował?
- Byłem np. copywriterem w agencji reklamowej. Jednak utrudniało mi to przygotowania i uczenie się do występów. Musiałem przerwać. Teraz chętnie przyjąłbym dobrą posadę, taką, która dawałaby satysfakcję.
- Czy pociąga Pana praca w telewizji, czy chciałby na przykład prowadzić jakiś teleturniej, zamiast w nim grać?
- Czemu nie? Przygotowałem kilka scenariuszy, pomysłów nowych programów tego typu. Proponowałem je różnym telewizjom. Niestety obecnie wszystko zależy od sponsorów. Jeśli ktoś ma wyłożyć pieniądze na nowy program, to woli mieć pewność, że mu się to opłaca. Woli wiedzieć na przykład, że w Belgii, czy Szwecji taki teleturniej oglądało 30 proc. widzów. Kupuje się więc licencję na sprawdzone pomysły. A nowe to za duże ryzyko.
- Jakiś czas temu telewizja publiczna nakręciła o Panu film „Zawodowiec”. Czy jest Pan z niego zadowolony?
- Film nie bardzo mi się podobał. Zmontowano go tak, że sceny, które miały być tylko dodatkami, stały się głównym motywem. Na przykład kazano mi chodzić po mieście z teczką - ja nigdy nie noszę teczki! Zwykle mam jakąś siatkę, czy mniej oficjalną torbę. Myślałem, że ta teczka będzie sprawą marginalną. Tak samo było z płotem - kazano mi się na nim oprzeć i okazało się, że ta scena pojawia się w filmie kilka razy. Jednak film w pewnym stopniu pokazuje prawdę o mnie.
- Nauczył się Pan przyswajać wiedzę z różnych dziedzin. Jednak oczywiście ma swoje ulubione tematy...
- Do teleturniejów z wiedzy ogólnej już się nie uczę. Jedynie do „Wielkiej gry” przygotowuję się dokładnie, bo tam jest jeden konkretny temat. Moje ulubione dziedziny to literatura i muzyka poważna. Każdy z nas zna odpowiedzi na teleturniejowe pytania, ma tę wiedzę ze szkoły – może jej tylko nie pamiętać. Ważne, by w odpowiednim momencie otworzyła się odpowiednia klapka w głowie. Czytam dużo książek. W domu ustawiam je według dat urodzin autora, żeby łatwo było znaleźć. Mam kilkadziesiąt metrów bieżących półek z książkami. Gdy przybywa mi książka, muszę mozolnie przesuwać inne, by wstawić tę nową w odpowiednie miejsce.
- Regulamin większości teleturniejów nie pozwala na wielokrotny w nich udział zwycięzcom. Dlatego nie ma Pan ostatnio wielu możliwości startów. Dla takich jak Pan wymyślono teleturniej „Najlepszy z najlepszych”, prowadzony przez Olafa Lubaszenkę...
- Tak. Jego twórca jadąc samochodem usłyszał w radiu biadolenie jednego z wielokrotnych uczestników, że takich jak on nie chcą już nigdzie przyjmować. Pomyślał, że można zrobić specjalny teleturniej dla weteranów. Tak powstał „Najlepszy z najlepszych”. Tym biadolącym w radiu uczestnikiem byłem ja.
Rozmawiała: Anna Skrobiszewska
Wielki Finał 46. Edycji „Jednego z dziesięciu”
Film podzielony jest na trzy kolejne części.







Wywiad po wygranej w Wielkim Finale 46. edycji „Jednego z dziesięciu”
Motto życiowe:
Nigdy nie myślałem, że na poważnie można mieć jakieś motto życiowe. Gdybym miał jednak w jakiejś zwartej formule ująć to, co jest – o ile mogę oceniać od wewnątrz – zasadą mojego postępowania, to chyba musiałbym przyznać, że moje nie uświadamiane sobie motto życiowe brzmi: Więcej!

Wziąłem udział w Jednym z dziesięciu, ponieważ:
Były pieniądze do wygrania.

Na co dzień zajmuję się:
Układaniem książek na półkach. Staram się, żeby stały wedle chronologii urodzin autorów. W związku z tym muszę w cyklach kilkudniowych przesuwać cały swój księgozbiór. Właściwie na nic poza tym nie starcza mi czasu.

Lubię:
Rzeczy złożone, złożone w sposób szczególnie elegancki i pomysłowy, tak że mogą być modelem świata.

Najbardziej nie lubię:
Pytań, które zadaje mi ktoś inny.

Jestem przeciw:
Nienaszej cywilizacji zwanej „naszą cywilizacją”.

Moja praca to:
Zajmuję się koncypowaniem etologicznej teorii znaku. Własną teorię znaku już mam, nie jest ona jednak na razie wystarczająco etologiczna.
Nie, nie wyobrażam sobie, jak to zajęcie mogłoby dać mi kiedyś jakieś pieniądze.

Marzę o:
Tym, żeby mieć kiedyś tyle czasu, żeby zacząć marzyć.

Nie potrafię się obejść bez:
Czytania, słuchania muzyki, zwiedzania świata, dyskusji w Usenecie.

Moja rodzina:
Żona i trzech odrzutowych synów.

Największe wyzwanie to dla mnie:
Nie pogubić się w labiryncie malutkich wyzwań.

Najwspanialszy zawód na świecie to:
Filozof. Najmniej zniewala.

Największe życiowe osiągnięcie:
Zdarza mi się robić, co chcę.

Zostać Zwycięzcą Wielkiego Finału oznacza dla mnie:
Najbardziej dojmującym wrażeniem było poczucie, że nigdy jeszcze nie dowiedziałem się tyle o działaniu własnego umysłu.
Drugim z kolei, że w ogóle nie wiem, jak to się stało. I że niewiele ode mnie zależało. Toteż jestem bardzo zadowolony, bo nie jest łatwo nie popsuć wszystkiego, gdy działa się w warunkach, w których ma się nie wielki wpływ na powodzenie.
Z tych kilkudziesięciu gier, w jakich wziąłem udział, ta była zdecydowanie najtrudniejsza i najbardziej wyczerpująca psychicznie.

Jak przygotować się do gry Jednym z dziesięciu – moje rady:
Zalecałbym przede wszystkim modlitwę, odmawianie mantr albo medytację. Zwłaszcza bezpośrednio przed grą. Przez jakiś miesiąc.
Dobrze jest też w tym okresie łagodnie dogadzać sobie. Unikać zdenerwowania i angażowania się w sprawy życiowe.
W trakcie gry nie myśleć o tym, że jest dobrze albo źle. Dwie postawy prowadzą do nieuniknionej klęski. Obawa, że się już przegrało, i wiara, że się już wygrało.
Tak naprawdę wszystko zależy od tego, czy zrozumie się pytanie.

środa, 26 stycznia 2011

Witam miłośników teleturniejów

Niniejszy blog dedykuję wielkrotnym uczestnikom polskich teleturniejów. Co tydzień będzie umieszczana tu biografia turniejowa poszczególnych "zawodowców". Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania. Mile widziane będą dodatkowe, nieznane mi informacje na temat prezntowanych graczy. Będę wdzięczny równiez za linki do archiwalnych filmów z ich udziałem. Tak więc jestem otwarty na wszelkie uwagi. Pozdrawiam.