sobota, 5 lutego 2011

Włodzimierz Piasecki

Najbardziej medialny z wygrywaczy – to o nim krąży najwięcej artykułów w mediach i nie bez powodu – obleciał już prawie wszystkie teleturnieje wiedzowe.
Pan Włodzimierz wziął udział w następujących programach:
- Koło Fortuny (4 razy, w tym raz wygrał samochód);                                                                                            - Miliard w rozumie (finalista roku1995);                                                                                                               - Jeden z dziesięciu (trzykrotnie, wygrał Wielki Finał 63 edycji);                                                                               - Magia liter;                                                                                                                                                    - Krzyżówka szczęścia;                                                                                                                                      - Jaka to melodia;                                                                                                                                           - Va banque;                                                                                                                                                 - Najlepszy z najlepszych;                                                                                                                                  - Awantura o kasę;                                                                                                                                          - Telegra;                                                                                                                                                      - Szybka forsa;                                                                                                                                                - Mowa polska;                                                                                                                                               - Dobra cena;                                                                                                                                                  - Najsłabsze ogniwo;                                                                                                                                        - Daję słowo.
Nie chcą go w teleturniejach. Jest za mądry!
- Stałem się już tak znany twórcom teleturniejów, że choć wygrywam eliminacje, to nie zapraszają mnie do udziału w grze - mówi Włodzimierz Piasecki (52 l.) z Jędrzejowa, prawdziwy mistrz Polski w teleturniejach. Wystąpił już prawie we wszystkich w każdej polskiej telewizji. Wygrał już jeden samochód i mnóstwo nagród rzeczowych.
Pan Włodzimierz jest nauczycielem matematyki w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w swoim mieście. Ale poza naukami ścisłymi interesuje się wszystkim co go otacza, dużo czyta.
W młodości namiętnie rozwiązywał krzyżówki, nie było wtedy komputerów i internetu, więc wiedzę musiał czerpać z encyklopedii i słowników.
– Niektóre przeczytałem prawie całe – śmieje się pan Włodzimierz. – Teraz wystarczy włączyć komputer i w kilka sekund można znaleźć odpowiedź.
Jego pasja zaczęła się w 1992 r. od Koła Fortuny. Doszedł wtedy do finału, ale główną nagrodę – fiata cinquecento wygrał dopiero dwa lata później. Gdy w telewizji emitowano kolejny odcinek, zamierał ruch na ulicach Jędrzejowa. Wszyscy mu kibicowali.
Pan Włodzimierz zaczął się zgłaszać się do kolejnych konkursów: Jeden z Dziesięciu, Miliard w rozumie, Krzyżówka Szczęścia, Jaka to melodia, Magia liter, Mowa polska, Telegra, Szybka forsa, Najsłabsze ogniwo, Dobra cena, Najlepszy z najlepszych, Awantura o kasę i innych.
W sumie na ekranie telewizorów pojawił się 60 razy. – No i stałem się tak dobrze znany, że we wszystkich stacjach trafiłem na nieformalne „czarne listy” zawodników, których się nie zaprasza, bo z góry wiadomo, że wygrają każdą potyczkę – mówi pasjonat. – Ale to nic, odczekam i znów się zgłoszę. Bo mi nie chodzi o pieniądze i nagrody, ale o frajdę!
Jędrzejowianin wystąpi w wielkim finale telewizyjnego teleturnieju
Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa dziś, we wtorek 7 grudnia, wystąpi w finale programu „Jeden z Dziesięciu”. Jest to już czwarty jego występ w tym turnieju – pierwszy w finale.
Włodzimierz Piasecki występował chyba we wszystkich popularniejszych tego typu programach. W niektórych kilkakrotnie. Można było go oglądać między innymi w „Kole fortuny”, „Miliardzie w rozumie”, „Jaka to melodia”…
- W sumie w najróżniejszego rodzaju grach uczestniczyłem może z 50 razy – zdradził nam.
Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy o jego trzecim już udziale w programie „Jeden z dziesięciu”. Pierwszy raz w wystąpił 1994 roku, ponownie w 2006. Za trzecim razem zwyciężył i uzyskał wynik, który zakwalifikował go do wielkiego finału.
Nagranie do programu już się odbyło, dziś zostanie on wyemitowany w telewizji. Włodzimierz Piasecki nie chce jednak zdradzić szczegółów. – Emocje są gwarantowane i „piękna katastrofa” – mówi tajemniczo.
Teleturniej zostanie wyemitowany dziś, we wtorek 7 grudnia, o godzinie 17.25 w programie drugim Telewizji Polskiej.
Włodzimierz Piasecki mieszka w Jędrzejowie, na co dzień pracuje jako nauczyciel w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych numer 1 imienia księdza Stanisława Konarskiego w Jędrzejowie. Uczy matematyki.
Jędrzejowianin zwycięzcą wielkiego finału programu "Jeden z dziesięciu”
Włodzimierz Piasecki, nauczyciel z Jędrzejowa został zwycięzcą Wielkiego Finału programu „Jeden z dziesięciu”. Wczoraj w programie 2 Telewizji Polskiej został wyemitowany program z jego udziałem.
Włodzimierz Piasecki to gwiazda teleturniejów telewizyjnych. Jak sam twierdzi uczestniczył już w ponad 50 grach, między innymi kilkakrotnie w „Kole fortuny”, „Miliardzie w rozumie”, „Jaka to melodia”…
W „Jeden z Dziesięciu” brał udział już czwarty raz. Po raz pierwszy jednak udało mu się dojść do Wielkiego Finału. Podczas emitowanego wczoraj teleturnieju nie brakowało emocji. Do finału programu przeszedł bardzo łatwo nie tracąc żadnej szansy. W finale jednak przez chwilę nieuwagi zrobiło się gorąco. Najpierw nie odpowiedział na jedno pytanie, bo nie wiedział, że jest adresowane do niego, a potem pod wpływem adrenaliny stracił drugą z trzech szans. Szybko się jednak otrząsnął i pokonał rywali w pięknym stylu. - Emocje były ogromne, ale już ochłonąłem – zdradził nam zwycięzca z Jędrzejowa.
Włodzimierz Piasecki na co dzień jest nauczycielem matematyki w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych numer 1 imienia księdza Stanisława Konarskiego w Jędrzejowie. W minionej kadencji pełnił mandat radnego powiatowego.
Wywiad po wygranej w wielkim finale 63 edycji „Jednego z dziesięciu”
Nauczyciel matematyki z Jędrzejowa.
Motto życiowe: „Ciesz się życiem, daj żyć innym”;
Wziąłem udział w "Jednym z dziesięciu", ponieważ: chciałem po latach znów sprawdzić się w trudnym teleturnieju wiedzowym;
Na co dzień zajmuję się: jestem nauczycielem matematyki w szkole w Jędrzejowie;
Lubię: wypoczywać przy muzyce oraz przeglądać wiadomości w Internecie, lubię spokój oraz szeroko rozumiane bezpieczeństwo, cieszy mnie uśmiech na twarzach osób przebywających ze mną;
Najbardziej nie lubię: ludzi bez poczucia humoru, porażek życiowych, choć one zawsze czegoś uczą. Nie lubię zazdrości, zawiści i nieszczerości;
Jestem przeciw: radykalizmowi, szowinizmowi i nietolerancji;
Moja praca to: źródło zarobków i satysfakcji;
Marzę o: podróżach, dobrej przyszłości rodziny a przede wszystkim o spokoju;
Moja rodzina: wspaniała żona Jolanta, świetny syn Bartłomiej, super córka Anna;
Największe wyzwanie: podołać wyzwaniom świata, zapewnić dobry byt rodzinie, jak najdłużej funkcjonować w dobrej formie fizycznej i umysłowej;
Najwspanialszy zawód na świecie to: nauczyciel, bo ja go uprawiam. Wychowanie młodzieży, przekazywanie wiedzy, obserwacja postępów, to rekompensuje mizerię finansową;
Największe życiowe osiągnięcie: rodzina oraz wygrana w paru renomowanych teleturniejach;
Zostać zwycięzcą Wielkiego Finału oznacza dla mnie: splendor, dowartościowanie, finanse oraz uznanie znajomych, rodziny i telewidzów;
Jak przygotować się do gry w „Jednym z dziesięciu” – moje rady: trzeba dużo czytać, orientować się w aktualnościach, rozwiązywać krzyżówki i inne zagadki umysłowe, tak naprawdę owocują lata zbieranych doświadczeń, nie wolno „uczyć się” w ostatniej chwili;
Punkty zdobyte w finale: 264 pkt.
Seryjny zwycięzca zdradza sposoby na sukces w telewizyjnych teleturniejach
Jędrzejowianin zwycięzcą wielkiego finału teleturnieju "Jeden z dziesięciu”. To kolejny jego wielki sukces. Zdradził nam kilka swoich metod.
Brał udział w ponad 50 odcinkach najróżniejszych teleturniejów telewizyjnych. Odniósł wiele sukcesów, zdobył mnóstwo nagród. Jest "zawodowcem” w tej dziedzinie - Włodzimierza Piaseckiego, nauczyciela z Jędrzejowa, znów widziała cała Polska.
Wygrał ostatnio w pięknym stylu wielki finał teleturnieju "Jeden z dziesięciu”. Znów błysnął swoją niesamowitą wiedzą.
ZAWODOWCY
Kilka lat temu powstał w telewizyjnej "Dwójce” nowy program "Najlepszy z najlepszych”. Jego twórcy postanowili sprawdzić, kto jest graczem numer jeden w Polsce. Kluczem do programu była stworzona przez producentów nieformalna "czarna lista” z nazwiskami tak zwanych zawodowych graczy. Znaleźli się na niej wielokrotni zwycięzcy różnych gier, zawodnicy z ogromną wiedzą i nieprzeciętną inteligencją. Do udziału w programie zaproszono pierwszych ośmiu graczy z "czarnej listy” - czyli tych, którzy we wszystkich swoich dotychczasowych startach zdobyli najwyższe nagrody. Był wśród nich Włodzimierz Piasecki. To najlepiej świadczy, jakiego formatu graczem jest jędrzejowianin.
DZIESIĄTKI RAZY
Jak sam twierdzi, startował w ponad 50 odcinkach najróżniejszych teleturniejów. Między innymi w: "Kole fortuny”, "Miliardzie w rozumie”, "Jaka to melodia”, "Magii liter”, "Krzyżówce szczęścia”, "Jeden z dziesięciu”, "Awanturze o kasę”, "Dobrej cenie”, "Mowie Polskiej”, "Telegrze”, "Daję słowo”.
Moje największe osiągnięcie? Na swoim koncie mam Finał Roku "Miliarda w rozumie”. Cztery razy występowałem w finale "Koła fortuny”, w tym jeden raz wygrałem samochód - mówi bez zastanowienia.
PRZEDE WSZYSTKIM WIEDZA
Kluczem do sukcesu jest przede wszystkim ogromna wiedza. Włodzimierz Piasecki twierdzi jednak, że nie przygotowuje się do poszczególnych turniejów. - Nie da się przygotować do turnieju ogólnotematycznego. Tam padają pytania z najróżniejszych dziedzin - mówi. - Teraz procentuje moja wiedza zdobyta w latach młodzieńczych. Przeczytałem ogromne ilości książek, rozwiązałem mnóstwo krzyżówek, przejrzałem wiele encyklopedii - wylicza.
DO TRZECH RAZY SZTUKA
W programie "Jeden z dziesięciu” Włodzimierz Piasecki wystąpił po raz trzeci. Pierwszy raz, w 1994 roku, wygrał odcinek, ale nie zakwalifikował się do wielkiego finału. Udało mu się to w 2006 roku. W finale jednak nie osiągnął wiele. Ponownie wystartował w tym roku. Znów wygrał odcinek i zakwalifikował się do wielkiego finału, który był emitowany w telewizji w tym tygodniu. Tym razem odniósł największy sukces. - Oceniałem siebie jako jednego z faworytów. Było jednak, moim zdaniem, pięciu dobrych graczy, którzy mogli wygrać - mówi.
NA ŁATWYM PYTANIU
Do grona trzech najlepszych awansował bez straty szansy. O najwyższą wygraną grał z lekarzem i rolnikiem. - Chciałem wygrać, bo kto by nie chciał, ale nie za wszelką cenę. Są dwie taktyki. Albo bierze się pytania na siebie i zalicza jak największą liczbę punktów, ale wymienia się pytania z przeciwnikiem i czeka na jego potknięcie - mówi.
Zastosował drugą technikę. Ale niewiele brakowało, by przegrał w głupi sposób. Stracił jedną szansę na bardzo łatwym pytaniu. Zagapił się i nie wiedział, że jest adresowane do niego. - Cieszyłem się, że takie łatwe pytanie, a facet nie wie, a to było pytanie do mnie - uśmiecha się. Niedługo potem stracił drugą z trzech szans i sytuacja stała się nieciekawa. - Potem moi rywale zajęli się sobą, a ja czekałem na wynik tej potyczki - mówi. W ostatecznym pojedynku zwyciężył.
TRZEBA BYĆ ODPORNYM PSYCHICZNIE
- Niektórzy twierdzą, że mam szczęście. Gdybym miał szczęście, to wygrałbym cztery samochody w "Kole fortuny”, a nie jeden - dodaje. - Wiele razy słyszałem, że mam łatwe pytania. Z chęcią zaprosiłbym te osoby przed kamerę, żeby na nie odpowiedzieli. Był taki przypadek, że w jednym z teleturniejów rywal dostał pytanie, gdzie znajduje się Jaskinia Niedźwiedzia. Nie odpowiedział, a po programie przyznał, że był w niej w wakacje - opowiada. - Podczas gier trzeba stosować pewne techniki. Trzeba mieć też ogromną odporność psychiczną i wykorzystać przewagę psychologiczną - wyjaśnia.
W TAJEMNICY
Program z jego udziałem był nagrywany dwa tygodnie przed emisją. Nikomu jednak nie zdradził, jak się rozstrzygnął. Nie wiedzieli rodzina, znajomi z pracy. - Gdybym wszystko wygadał, oglądaliby program bez emocji - twierdzi.
Po emisji programu rozdzwoniły się telefony od znajomych z gratulacjami. Jak sam jednak twierdzi, jedni go podziwiają, a inni zazdroszczą.
Wielkie sukcesy telewizyjne - Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa znalazł się w ósemce najlepszych w Polsce graczy.
Twórcy "Najlepszego z Najlepszych" - nowego teleturnieju "dwójki" postanowili sprawdzić, kto jest Graczem Numer Jeden w Polsce. Do udziału w programie producenci zaprosili ośmiu graczy, którzy we wszystkich swoich dotychczasowych startach zdobyli najwyższe nagrody. Jest wśród nich jedyny przedstawiciel naszego regionu Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa. Już 13 marca rusza nowy superteleturniej "Dwójki" "Najlepszy z Najlepszych". Kluczem do programu jest stworzona przez producentów teleturniejów nieformalna "czarna lista" z nazwiskami tak zwanych zawodowych graczy. Kim są ci ludzie? To wielokrotni zwycięzcy różnych gier, zawodnicy z ogromną wiedzą i nieprzeciętną inteligencją. Kiedy świat polskich teleturniejów dopiero się rozwijał - startowali, gdzie tylko się dało i przeważnie wygrywali. Teraz, regulaminy większości tego typu programów, zabraniają im startów.
Nasz zawodowiec
Twórcy "Najlepszego z Najlepszych" postanowili sprawdzić, który z nich jest Graczem Numer Jeden w Polsce. Dlatego w teleturnieju nie ma ani jednego przypadkowego zawodnika. Do udziału w programie producenci zaprosili pierwszych ośmiu graczy z "czarnej listy" - czyli tych, którzy we wszystkich swoich dotychczasowych startach zdobyli najwyższe nagrody. Jest wśród nich Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa, który startował wcześniej w teleturniejach: "Koło fortuny", "Miliard w rozumie", "Jaka to melodia", "Magia liter", "Krzyżówka szczęścia", "Jeden z dziesięciu", "Awantura o kasę", "Dobra cena", "Mowa Polska", "Telegra", "Daję słowo". Teraz powalczy o tytuł "króla teleturniejów".
Włodzimierza Piaseckiego w Jędrzejowie wszyscy znają, jedni mu zazdroszczą inni podziwiają. Jest niewątpliwie telewizyjną gwiazdą. Już na samym początku rozmowy pan Włodzimierz przeprasza na chwilkę, włącza telewizor na jeden z teleturniejów, po chwili wyłącza. - Chciałem tylko sprawdzić, czy występuje ktoś znajomy - wyjaśnia. Jak twierdzi, generalnie nie ogląda tego typu programów. - Gdybym chciał w tym siedzieć, czasu by mi brakło - dodaje. - Jak coś nowego się pojawi to obserwuję. Staram się sprawdzić czy akurat w tym bym sobie dał radę. Jeśli się do jakiegoś teleturnieju dostanę, wówczas zaczynam go regularnie śledzić - zdradza. Na tym, jak mówi, polegają jego przygotowania, a brał już udział w najróżniejszego rodzaju programach, do których potrzebna jest naprawdę ogromna wszechstronna wiedza.
- Lubię teleturnieje, w których potrzebna jest szeroko pojęta wiedza, dobrze czuję się w najróżniejszych literówkach, typu właśnie "Koło fortuny", występowałem kilka razy w programie "Jaka to melodia", bo znam muzykę zarówno młodzieżową, jak i tę ze starszych lat. Do takich programów nie da się przygotować. Do "Jaka to melodia" na przykład trzeba by kupić tysiąc płyt i uczyć się piosenek. To jest nierealne - mówi pan Włodzimierz.
Szczęśliwy luty
Ostatnio obchodził swój jubileusz. Wystąpił w 50 odcinku teleturnieju. W telewizji był oczywiście znacznie więcej razy. - Nie liczę na przykład programów, które były powtarzane - dodaje. Zadebiutował w telewizji w 1994 roku w "Kole fortuny". - Z małżonką jesteśmy nauczycielami. W tych czasach samochody były bardzo drogie i za pensję nauczyciela ciężko było marzyć o takim zakupie, a ja za wszelką cenę chciałem mieć auto. W "Kole fortuny" można było je wygrać, a rozwiązywanie haseł szło mi całkiem sprawnie. Postanowiłem próbować. Pierwsze moje zgłoszenie zostało odrzucone, w końcu się udało. Doszedłem do finału i na tym się skończyło. Nie dawałem jednak za wygraną. Zgłosiłem się po raz kolejny i znów zakończyło się na finale. Hasło było praktycznie nie do odgadnięcia - wspomina.
Szczęście uśmiechnęło się do niego w lutym 1995 roku. W programie "Miliard w rozumie" wygrał 25 tysięcy złotych i to była jego największa dotychczasowa wygrana. Dziesięć dni później po raz trzeci stanął do boju o auto w "Kole fortuny" i przysłowie "do trzech razy sztuka" się sprawdziło. Wygrał fiata "cinquecento". - Po "Miliardzie w rozumie" startowałem w "Kole fortuny" bardzo spokojny. Wiedziałem, że mam już pieniądze na upragnione auto i może dzięki temu udało się wygrać - mówi. - Samochód ten jednak rozbiłem i zostałem znów bez auta i bez pieniędzy. Wtedy ponownie szczęście się uśmiechnęło. Wystartowałem w dwóch teleturniejach i wygrałem pieniądze na używaną "skodę" - dodaje.
Ludzie są zazdrośni
O wygranych pieniądzach jednak niechętnie rozmawia. - Ludzie są zazdrośni. Myślą, że Bóg wie czego się na tym dorobiłem. Wiadomo, że jeździ się, żeby coś wygrać. Nikt jednak nie ma drogi do tego zamkniętej - mówi.
Do udziału w teleturniejach zachęcił już nawet swoich najbliższych. W telewizji wystąpili między innymi jego brat, żona, jak również syn. - Syn jeździ ze mną niemal na wszystkie nagrania - wyjaśnia.
Wszystkie programy ma nagrane na kasetach wideo. - Jest tego trochę - mówi. Rodzinę jednak już coraz mniej wzrusza widok taty na ekranie telewizora. - To już stało się normalne - mówi żona Jolanta.
Śmiało można powiedzieć, że jest już gwiazdą teleturniejów. Przez to jednak ma coraz większe problemy z dostaniem się do programów. - Nas starych wyjadaczy, nie za bardzo już chcą. Jesteśmy jakby na "czarnej liście" - mówi. Ale niedługo znów będzie na wizji właśnie dzięki temu, że jest jednym z najlepszych.
Tworzą "mafię"
- Tworzymy - jak ja to nazywam - "mafię" w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Grono ludzi, którzy regularnie biorą udział w teleturniejach jest niewielkie i zazwyczaj się znamy. Utrzymujemy z sobą kontakty telefoniczne i internetowe. Jeśli coś się pojawia nowego, natychmiast kontaktujemy się i wiemy co w trawie piszczy. Przed tym teleturniejem dzwonił do mnie znajomy i powiedział, że coś takiego będzie powstawać, że dzwoniła do niego firma, która nagrywa ten program, zaproponowali mu udział i podał im również mój numer telefonu. Dotarli do kilkunastu osób, podliczyli dorobek każdego i wybrali najlepszą ósemkę. Program już został nagrany, ale szczegółów nie mogę zdradzić - wyjaśnił. Zostanie on wyemitowany 13 marca w Programie II Telewizji Polskiej.
Kielczanin reżyserem!
Teleturniej "Najlepszy z Najlepszych" reżyseruje kielczanin Konrad Smuga, poprowadzi Olaf Lubaszenko. Na zwycięzcę czeka nagroda - sto tysięcy złotych. - Takiego teleturnieju jeszcze w naszej telewizji nie było - twierdzi Konrad Smuga, ale nie chce zdradzić, jakie konkurencje przygotował dla zawodników. Mówi: - To niespodzianka. Zapewniam jednak, że aby zdobyć główną nagrodę, zawodnicy będą musieli wykazać się nie tylko wiedzą...
Konrad Smuga jest jednym z najwyżej ocenianych reżyserów widowisk telewizyjnych. To właśnie on wyreżyserował dla Polsatu dwie ostatnie edycje programu "Idol" oraz koncerty "Trendy" na cieszącym się coraz większą popularnością festiwalu "Top-Trendy", który już dwukrotnie odbył się w Sopocie. Dla telewizji TVN przygotował w ubiegłym roku show "Test na prawo jazdy" oraz akcję i koncert "Odnawiamy nadzieję". Tym razem pracuje nad teleturniejem na zlecenie Programu II Telewizji Polskiej.
- Dlaczego dla "Dwójki"? Bo to właśnie ten program zainteresował się pomysłem teleturnieju "Najlepsi z Najlepszych" - mówi Smuga. - Jestem "wolnym strzelcem", otwartym na propozycje z każdej stacji telewizyjnej i tak naprawdę z żadną z nich nie związanym "na wyłączność"...
Zaliczam się do zawodowców
O udziale w teleturniejach, nagrodach i zawodowcach rozmawiamy z Włodzimierzem Piaseckim

Któż z nas nie lubi oglądać teleturniejów? Wtedy właśnie wtuleni w głębokim fotelu możemy na równi ze startującymi w telewizji graczami rozwiązywać zadnia, łamigłówki i popisywać się swa wiedzą przed domownikami.
Takich programów w ostatnich latach na ekranach telewizorów jest wiele. Każdy może wybrać swój ulubiony. Dla jednych będzie to „Wielka gra” - teleturniej pomnik, dla innych „Jeden z dziesięciu”, czy też „Jaka to melodia?”, albo modny ostatnio - „Najsłabsze ogniowo”. Pan Włodzimierz Piasecki, nauczyciel matematyki z Jędrzejowa, jest jednym ze stałych bywalców teleturniejowych salonów. W teleturniejach bierze udział już od 10 lat, i to z dobrym skutkiem.
Proszę powiedzieć jak się zaczęła Pańska przygoda z teleturniejami?- Wszystko zaczęło się w kwietniu 1994 r. Debiutowałem w bardzo popularnym w tamtych latach teleturnieju - „Koło fortuny”. Dzisiaj brałem udział w teleturnieju w TVN i to był mój 45 występ w takim programie. Ale wróćmy do początku. Wcześniej nie brałem udziału w teleturniejach, bo np. „Wielka gra” z wielu względów nie odpowiada mi, a takich teleturniejów z wiedzy ogólnej w tamtych czasach nie było. Dopiero „Koło fortuny” Lecha Pijanowskiego zmieniło tę sytuację, dlatego postanowiłem spróbować swoich sił. Zgłosiłem się, otrzymałem test, rozwiązałem go i nie dostałem do dalszych eliminacji. W tym teście były bardzo dziwne pytania, bardziej psychologiczne niż z wiedzy ogólnej. Próbowałem jeszcze dwa razy i za trzecim razem się udało. W grudniu 1993 r. odbyły się dodatkowe eliminacje, na które zostałem zaproszony. W ciągu 8 minut trzeba było odpowiedź na 15 pytań. Z 1000 osób, jakie stawiły się tego dnia do Warszawy, wybrano 50, wśród których znalazłem się i ja. I tak się zaczęła moja przygoda teleturniejami.
Jaki był Pański największy sukces?- W 1995 r. udało mi się wygrać samochód cinquecento. Wygrałem wiele nagród rzeczowych i pieniężnych, ale sam udział w teleturniejach daje ogromną satysfakcję. Zaliczam się do grona tzw. zawodowców, jest nas w kraju ponad 40.
Często się słyszy, że jest grupa graczy, którzy jeżdżą od jednego do drugiego teleturnieju, grają, wygrywają i z tego żyją. Czy to prawda?- Mówi się, że jest tzw. mafia teleturniejowa. Są tacy gracze, którzy idą na eliminacje jak do pracy. Z tego co mi wiadomo, tylko jeden gracz utrzymuje się z udziału w teleturniejach. Inni traktują to inaczej. Autorzy wielu programów starają się zabezpieczyć takimi graczami, jak my. Są okresy karencji. Są teleturnieje, w którym może wziąć udział tylko raz. Do innych nie dopuszczają, jak się dowiadują, że ktoś już coś wygrał w innych teleturniejach. Jednak to jest tak - najważniejsza jest oglądalność teleturniejów, jego popularność i to wszystko po to właśnie jest robione. Jak zdążyłem zaobserwować, w niektórych teleturniejach po prostu się manipuluje, po to, by zwiększyć oglądalność. Dla stacji telewizyjnych najważniejszy jest widz przed telewizorem, który ma się dobrze bawić. Ale co to za atrakcja, gdy wygrywają tzw. zawodowcy? Robi się więc różne rzeczy, by wygrali amatorzy.
Ale przecież w studio zawsze są widzowie, którzy brawami nagradzają najlepszych.- Najczęściej publiczności nie ma podczas nagrań w studio. Jeżeli jest, to są to statyści, którzy otrzymują jakieś tam pieniądze za siedzenie na widowni. Za publiczność robią też sami uczestnicy. Jeżeli dużo osób przyjeżdża na dany teleturniej, to jedni siadają na miejscu widza, a inni są odpytywani i na odwrót. Najczęściej oklaski są nagrane, a publiczność jest wmontowana. Programy są nagrywane wcześniej i puszczane z ponad trzytygodniowym, albo dłuższym poślizgiem. Jednym z niewielu emitowanych na żywo teleturniejów jest „Szybka forsa” w TVN.
Czy woli Pan występować w teleturniejach z widzami czy bez?- Powiem, że jest mi to obojętne. Publiczność mi nie przeszkadza, choć na pewno przyjemnie jest, kiedy po grze można z kimś porozmawiać na ten temat.
A jak jest z nagrodami? Czy można je odebrać od razu czy trzeba czekać? - Najczęściej jest tak, że nagrody odbiera się dopiero po emisji danego teleturnieju w telewizji. Raczej nigdy nie miałem problemu z ich odebraniem, choć zdarzają się takie przypadki. Wiem to po doświadczeniach brata, którego udało mi się namówić do gry. Wygrał meble, a fabryka, która to sponsorowała, zaraz potem splajtowała i był problem.
Jak przygotowuje się Pan do teleturnieju i co jest Pana najmocniejszą stroną?- Nie mam specjalnej metody, bo w zasadzie - może zabrzmi to dziwnie - wcale się nie przygotowuję. Jeśli jest jakiś nowy teleturniej, w którym chciałbym spróbować swoich sił, to tylko staram się zorientować na czym on polega, wczuć się w jego klimat. Lubię teleturnieje z wiedzy ogólnej, nie lubię teleturniejów tematycznych, choć jest wyjątek, to teleturniej „Jaka to melodia?”. Mam ogólną dobrą orientację. Moją mocną stroną są układanki literowe. Jako młody człowiek uwielbiałem rozwiązywać krzyżówki, szarady, anagramy. Nie jeden raz przewertowałem encyklopedię, aby znaleźć potrzebny wyraz do ich rozwiązania. Dużo czytałem, teraz trochę mniej, bo czasu mało. Jestem wzrokowcem, co - myślę - też pomaga w grze. Zaś co do słabszych stron, to historia. Choć jestem matematykiem, to nie lubię liczb w historii.
Jak mówi żona Włodzimierza Piaseckiego - Jola, teraz już nie robi na niej większego wrażenia wyjazd męża na eliminacje do teleturnieju. Ale na początku starała się bardzo, prała, prasowała koszule, by broń Boże nie było jakiegoś zagniecenia, glancowała buty. Po tylu latach już inaczej do tego podchodzi, ale na pewno się denerwuje. Jak mówi, najważniejsze dla niej jest to, by mąż był zadowolony, nawet jeżeli nie wygra. Ważne jest, by odniósł porażkę w pięknym stylu. A tak przecież się zdarza.
W najbliższym czasie, pod koniec kwietnia będzie można zobaczyć pana Włodzimierza w teleturnieju „Najsłabsze ogniwo”, emitowanym w telewizji TVN.
PS. Z wiadomych powodów nie będzie dzisiaj filmików z panem Włodkiem. Nie wiadomo czy w ogóle będą, bo jak widać na YouTube pozostawały same głupie przeróbki. Tylko podziękować temu, kto zakablował do TVP… Jeszcze raz przepraszam.

sobota, 29 stycznia 2011

Marek Krukowski


Król „wygrywaczy”
Niektórzy grają, żeby się sprawdzić, inni dla pieniędzy, bo "jakoś trzeba utrzymać rodzinę". Zawodowych uczestników teleturniejów jest w Polsce kilkudziesięciu. Każdy z nich jest inny, ale jedno ich łączy: nie potrafią żyć bez wygrywania.
Rekordzista Marek Krukowski ma iloraz inteligencji równy 164. Piętnaście razy był laureatem "Wielkiej gry". Tyle samo razy triumfował w programie "Miliard w rozumie". Dziewięciokrotnie nie dał szans konkurentom w "Va banque". Zwyciężył też w nie istniejącej już "Magii liter". W 1998 r. wzbogacił się o 130 tys. zł (miesięcznie zarabiał więc średnio 10 tys. zł). W sumie wygrał dotychczas dużo ponad 400 tys. zł. Nie pracuje, ma żonę i dwóch synów. W latach 80. studiował polonistykę (przez sześć lat był na tym samym roku) i filozofię, którą skończył, ale nie obronił pracy magisterskiej. Był genialnym dzieckiem. W liceum wygrał kilka olimpiad przedmiotowych.
Teraz wciąż się uczy, tyle że do kolejnych teleturniejów. Jest stałym bywalcem Biblioteki Narodowej. W mieszkaniu, które kupił za wygrane pieniądze, ma kolekcję ponad 3 tys. płyt z muzyką poważną i tysiące książek. Kocha Beethovena. Przyznaje, że wszystkie nagrody szybko wydaje - właśnie na płyty i książki. Sprawia mu to ogromną przyjemność. Czasami pożycza pieniądze. - Oddaję po kolejnym zwycięstwie - mówi.
Po raz pierwszy Krukowski wystartował w teleturnieju - w "Wielkiej grze" - gdy miał 14 lat. Przeszedł eliminacje, ale nie dopuszczono go do finału ze względu na zbyt młody wiek. Dziesięć lat później, w 1988 r., wygrał pierwsze 200 tys. zł, odpowiadając na pytania dotyczące twórczości Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Potem zgarniał główne nagrody za Donizettiego, Leonarda da Vinci, impresjonizm w malarstwie francuskim, Paganiniego, słynne koncerty fortepianowe, poematy symfoniczne i symfonie romantyczne, Johanna Straussa i muzykę fortepianową od Liszta do Rachmaninowa. Mówi, że uprawia wolny zawód, który nie ma nazwy. - Próbowałem pracy na etat, jako copywriter w agencji reklamowej układałem slogany trzynastozgłoskowcem, ale okazało się, że to nie dla mnie. Praca zbyt mnie pochłaniała, nie miałem czasu na naukę - tłumaczy. I dodaje, że gdyby nie brał udziału w teleturniejach, czułby się jak ktoś, kto na ulicy znajduje duże pieniądze i nie chce mu się po nie schylić.
Występy w liczbach
65 razy brał udział w turniejach. 50 razy wygrał.
25 razy brał udział w „Wielkiej Grze” – wygrał 15.
18 razy brał udział w „Miliardzie w rozumie” -16 razy wygrał. Jest też zwycięzcą Finału Dekady tego teleturnieju.
9 razy startował w „Va banque” – wszystkie odcinki wygrał.
4 razy grał w programie „„Jeden z dziesięciu” – 3 razy wygrał (w tym Wielki Finał 46. Edycji).
Wygrał też „Najlepszego z najlepszych”, który, jak mówi „wymyślono specjalnie w związku z istnieniem zjawiska graczy wielokrotnych, żeby ich trochę dowartościować. Ostatnio nie mieli oni okazji występowania w telewizji”.
Brał też udział m.in. w „Awanturze o kasę”, „Najsłabszym ogniwie”, „Magii liter”, „Telegrze ” i „Szybkiej forsie”. Nie udało mu się wystąpić w „Milionerach”.
Wywiad w rodzinnym Kwidzyniu
Startował prawie we wszystkich telewizyjnych turniejach. W sumie 65 razy. 50 razy wygrał. To absolutny rekord. W ten sposób zarabia na życie. Nigdzie na pracuje. Jednak dobra passa mija – do większości programów nie przyjmuje się wielokrotnych zwycięzców. Niedawno odwiedził swój rodzinny Kwidzyn. Opowiadał mieszkańcom, jak wykorzystać posiadaną wiedzę.

-Pamięta Pan moment, w którym zdał Pan sobie sprawę, że może zrobić użytek z posiadanej wiedzy właśnie w ten sposób, startując w konkursach i turniejach?
-Już w szkole, jeśli pojawiały się jakieś pytania, starałem się na nie odpowiadać. Brałem udział w konkursach na rajdach turystycznych, a także w olimpiadach przedmiotowych. Dlatego maturę zdawałem tylko z jednego przedmiotu, z trzech pozostałych byłem zwolniony – na przykład w olimpiadzie artystycznej (sekcja: muzyka) byłem drugi w kraju. Po raz pierwszy w teleturnieju wziąłem udział w wieku 14 lat. To było po konkursie polonistycznym dla klas pierwszych ogólniaka, na którym w eliminacjach szkolnych dostałem pytanie o epos rycerski. Większość eposów przeczytałem. Mój ojciec usłyszał, że w „Wielkiej grze” jest akurat podobny temat – o Europie w XI – XII wieku. Trochę się pouczyłem z historii i pojechałem. A tak na poważnie zacząłem 10 lat później. Usłyszałem o eliminacjach z Mendelssohna, pomyślałem: „Co mi szkodzi się sprawdzić?”. Zakwalifikowałem się. Zanim jeszcze zacząłem grać, poszedłem na następne eliminacje z Schumana. Mendelssohna wygrałem, Schumana przegrałem. I tak się zaczęło.

-Muzyka poważna to Pana pasja. Czy trudno przygotowywać się do gry z takich tematów?
-W Polsce wiedza na temat kompozytorów jest dość uboga (oprócz Chopina oczywiście). Jeśli kompozytor jest mniej znany, to napisano o nim jedną książkę, a jeśli bardziej znany – to dwie książki. Łatwo więc było się tego nauczyć. Poza tym niewiele osób przychodziło na eliminacje z muzyki poważnej, bo oprócz przeczytania książek trzeba rozpoznać fragmenty utworów. Jeśli jest temat „Symfonie romantyczne” i jest ich kilkadziesiąt, to samo ich przesłuchanie zajmuje olbrzymią ilość czasu. Chodzi o to, by każdy fragment rozpoznać. Trzeba więc słuchać wiele razy.

-„Wielka gra” to najstarszy polski teleturniej. Czym różni się nagranie tego programu od innych?
-Różnice są znaczne. Przede wszystkim w zasadzie nie ma żadnych przerw i powtórek. Cztery na pięć odcinków wyglądają w telewizji dokładnie tak, jak zostały nagrane. Bez poprawek. No chyba że zatnie się maszyna z pytaniami, czy jest jakaś wątpliwość. To w zasadzie program na żywo. W innych teleturniejach to się nie zdarza – nagrania trwają bardzo długo, są powtórki. Jednak wszędzie obowiązuje zasada, że jeżeli jest czas do namysłu – to on podczas nagrania jest rzeczywiście taki, nie ma tu żadnego oszustwa. Bywa, że nagrywają powtórnie odpowiedź, ale zawsze musi być to ta sama odpowiedź, która naprawdę została udzielona.

- Na czym polegał Pana konflikt z redakcją „Wielkiej gry”?
- Ostatni mój start zakończył się nieporozumieniami dotyczącymi interpretacji regulaminu i interpretacji faktów. Z ogromną przyjemnością bym powiedział, o co konkretnie chodziło w tej sprzeczce, i co o tym myślę, ale może innym razem. Lada dzień będę próbował znów zakwalifikować się do tego teleturnieju. Może moje szanse na udział przepadły już bezpowrotnie, ale może nie, więc wolę uniknąć komentarzy. Powiem jedynie, że prowadząca, pani Stanisława Ryster, bardzo nie lubi zawodników, którzy są nieposłuszni. Ale powiedziała kiedyś, że takie są odgórne zalecenia. Poprzednie władze telewizji ewidentnie tępiły wszelką ponadprzeciętność.

- Jaki jest Pana sposób na przygotowanie się do ważnego występu? Co zrobić, by nie dać się tremie?
- Na kilka tygodni wcześniej staram się dogadzać sobie. Unikam zdenerwowania i angażowania się w sprawy życiowe. Domownicy nie mają wtedy ze mną łatwo. W trakcie gry nie myślę o tym, że jest dobrze albo źle. Dwie postawy prowadzą do nieuniknionej klęski: obawa, że się już przegrało, i wiara, że się już wygrało. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, czy zrozumie się pytanie. Nigdy nie uczestniczyłem w żadnych kursach szybkiego czytania, czy uczenia się.
Dużo czerpię z internetu. Jestem głęboko uzależniony od komputera.
- Lubi pan oglądać teleturnieje?
- Różnie to bywa. Lubię oglądać ten, w którym wkrótce mam wystartować. Z przyjemnością oglądam finały „Jednego z dziesięciu”. Sam to przeżyłem od środka i wiem, jak się wtedy człowiek czuje. Ogromna koncentracja i odpowiednia dawka adrenaliny.
- Jest Pan jedynym „zawodowym” graczem w Polsce. Inni wielokrotni uczestnicy mają też inne źródła dochodu, gdzieś pracują. Czy Pan też próbował?
- Byłem np. copywriterem w agencji reklamowej. Jednak utrudniało mi to przygotowania i uczenie się do występów. Musiałem przerwać. Teraz chętnie przyjąłbym dobrą posadę, taką, która dawałaby satysfakcję.
- Czy pociąga Pana praca w telewizji, czy chciałby na przykład prowadzić jakiś teleturniej, zamiast w nim grać?
- Czemu nie? Przygotowałem kilka scenariuszy, pomysłów nowych programów tego typu. Proponowałem je różnym telewizjom. Niestety obecnie wszystko zależy od sponsorów. Jeśli ktoś ma wyłożyć pieniądze na nowy program, to woli mieć pewność, że mu się to opłaca. Woli wiedzieć na przykład, że w Belgii, czy Szwecji taki teleturniej oglądało 30 proc. widzów. Kupuje się więc licencję na sprawdzone pomysły. A nowe to za duże ryzyko.
- Jakiś czas temu telewizja publiczna nakręciła o Panu film „Zawodowiec”. Czy jest Pan z niego zadowolony?
- Film nie bardzo mi się podobał. Zmontowano go tak, że sceny, które miały być tylko dodatkami, stały się głównym motywem. Na przykład kazano mi chodzić po mieście z teczką - ja nigdy nie noszę teczki! Zwykle mam jakąś siatkę, czy mniej oficjalną torbę. Myślałem, że ta teczka będzie sprawą marginalną. Tak samo było z płotem - kazano mi się na nim oprzeć i okazało się, że ta scena pojawia się w filmie kilka razy. Jednak film w pewnym stopniu pokazuje prawdę o mnie.
- Nauczył się Pan przyswajać wiedzę z różnych dziedzin. Jednak oczywiście ma swoje ulubione tematy...
- Do teleturniejów z wiedzy ogólnej już się nie uczę. Jedynie do „Wielkiej gry” przygotowuję się dokładnie, bo tam jest jeden konkretny temat. Moje ulubione dziedziny to literatura i muzyka poważna. Każdy z nas zna odpowiedzi na teleturniejowe pytania, ma tę wiedzę ze szkoły – może jej tylko nie pamiętać. Ważne, by w odpowiednim momencie otworzyła się odpowiednia klapka w głowie. Czytam dużo książek. W domu ustawiam je według dat urodzin autora, żeby łatwo było znaleźć. Mam kilkadziesiąt metrów bieżących półek z książkami. Gdy przybywa mi książka, muszę mozolnie przesuwać inne, by wstawić tę nową w odpowiednie miejsce.
- Regulamin większości teleturniejów nie pozwala na wielokrotny w nich udział zwycięzcom. Dlatego nie ma Pan ostatnio wielu możliwości startów. Dla takich jak Pan wymyślono teleturniej „Najlepszy z najlepszych”, prowadzony przez Olafa Lubaszenkę...
- Tak. Jego twórca jadąc samochodem usłyszał w radiu biadolenie jednego z wielokrotnych uczestników, że takich jak on nie chcą już nigdzie przyjmować. Pomyślał, że można zrobić specjalny teleturniej dla weteranów. Tak powstał „Najlepszy z najlepszych”. Tym biadolącym w radiu uczestnikiem byłem ja.
Rozmawiała: Anna Skrobiszewska
Wielki Finał 46. Edycji „Jednego z dziesięciu”
Film podzielony jest na trzy kolejne części.







Wywiad po wygranej w Wielkim Finale 46. edycji „Jednego z dziesięciu”
Motto życiowe:
Nigdy nie myślałem, że na poważnie można mieć jakieś motto życiowe. Gdybym miał jednak w jakiejś zwartej formule ująć to, co jest – o ile mogę oceniać od wewnątrz – zasadą mojego postępowania, to chyba musiałbym przyznać, że moje nie uświadamiane sobie motto życiowe brzmi: Więcej!

Wziąłem udział w Jednym z dziesięciu, ponieważ:
Były pieniądze do wygrania.

Na co dzień zajmuję się:
Układaniem książek na półkach. Staram się, żeby stały wedle chronologii urodzin autorów. W związku z tym muszę w cyklach kilkudniowych przesuwać cały swój księgozbiór. Właściwie na nic poza tym nie starcza mi czasu.

Lubię:
Rzeczy złożone, złożone w sposób szczególnie elegancki i pomysłowy, tak że mogą być modelem świata.

Najbardziej nie lubię:
Pytań, które zadaje mi ktoś inny.

Jestem przeciw:
Nienaszej cywilizacji zwanej „naszą cywilizacją”.

Moja praca to:
Zajmuję się koncypowaniem etologicznej teorii znaku. Własną teorię znaku już mam, nie jest ona jednak na razie wystarczająco etologiczna.
Nie, nie wyobrażam sobie, jak to zajęcie mogłoby dać mi kiedyś jakieś pieniądze.

Marzę o:
Tym, żeby mieć kiedyś tyle czasu, żeby zacząć marzyć.

Nie potrafię się obejść bez:
Czytania, słuchania muzyki, zwiedzania świata, dyskusji w Usenecie.

Moja rodzina:
Żona i trzech odrzutowych synów.

Największe wyzwanie to dla mnie:
Nie pogubić się w labiryncie malutkich wyzwań.

Najwspanialszy zawód na świecie to:
Filozof. Najmniej zniewala.

Największe życiowe osiągnięcie:
Zdarza mi się robić, co chcę.

Zostać Zwycięzcą Wielkiego Finału oznacza dla mnie:
Najbardziej dojmującym wrażeniem było poczucie, że nigdy jeszcze nie dowiedziałem się tyle o działaniu własnego umysłu.
Drugim z kolei, że w ogóle nie wiem, jak to się stało. I że niewiele ode mnie zależało. Toteż jestem bardzo zadowolony, bo nie jest łatwo nie popsuć wszystkiego, gdy działa się w warunkach, w których ma się nie wielki wpływ na powodzenie.
Z tych kilkudziesięciu gier, w jakich wziąłem udział, ta była zdecydowanie najtrudniejsza i najbardziej wyczerpująca psychicznie.

Jak przygotować się do gry Jednym z dziesięciu – moje rady:
Zalecałbym przede wszystkim modlitwę, odmawianie mantr albo medytację. Zwłaszcza bezpośrednio przed grą. Przez jakiś miesiąc.
Dobrze jest też w tym okresie łagodnie dogadzać sobie. Unikać zdenerwowania i angażowania się w sprawy życiowe.
W trakcie gry nie myśleć o tym, że jest dobrze albo źle. Dwie postawy prowadzą do nieuniknionej klęski. Obawa, że się już przegrało, i wiara, że się już wygrało.
Tak naprawdę wszystko zależy od tego, czy zrozumie się pytanie.

środa, 26 stycznia 2011

Witam miłośników teleturniejów

Niniejszy blog dedykuję wielkrotnym uczestnikom polskich teleturniejów. Co tydzień będzie umieszczana tu biografia turniejowa poszczególnych "zawodowców". Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania. Mile widziane będą dodatkowe, nieznane mi informacje na temat prezntowanych graczy. Będę wdzięczny równiez za linki do archiwalnych filmów z ich udziałem. Tak więc jestem otwarty na wszelkie uwagi. Pozdrawiam.